OBRAZa

11/18/2013

0 Comments

 

Zastanawiałam się jaki ma związek obraz z obrażaniem. Etymologicznie to chyba żaden… ale na pewno jest między nimi coś wspólnego.

Czy można obrazić coś co nie ma obrazu, na przykład Boga…

Myślałam o tym, bo jakoś cały czas wszyscy wokoło obrażają się i obrażają się wzajemnie. I nagle poczułam się zewsząd otoczona obrazą, obrażonymi obrazami.

Na przykład tęcza jest obrazem, a spalona tęcza jest obrażonym obrazem. Tylko co zostało obrażone bo przecież nie kolory.
Instalacja „Adoracja” Markiewicza, wystawiona ostatnio w CSW, obraża obrazem. Tylko co, bo przecież Bóg się nie obraża.

Miałam awersje do  sformułowania „sztuka obrażająca uczucia religijne”. Chciałam być ponad takim myśleniem. Co prawda mam jakieś określone poglądy, ale jako odbiorca kultury wydawało mi się, że powinnam zachowywać chłodny dystans, oglądać eksponaty jak preparaty pod mikroskopem. Przecież sztuka jako wraz uczuć artysty, albo przedstawienie jakiegoś sposobu myślenia, nie może mnie obrażać. Uczucia, wartości i poglądy same w sobie nie mogą obrażać. Poza tym utożsamianie obrazu z rzeczywistością świadczy o bardzo naiwnym myśleniu, którego nie chciałam być przedstawicielką. Umiejętność wzniesienia się ponad swoje argumenty i „wysłuchania” innych cechuje moim zdaniem osobę kulturalna,  którą chciałam być.
Stosunkowo od niedawna wierze w Boga, i tym bardziej nie mogłam nagle przejść na stronę "katolickiego ciemnogrodu" i oburzać się, że ktoś "znieważa" krzyż. To po prostu sztuka współczesna. W kwestii nieograniczonego Boga to nic nie zmienia.

Ale przy okazji tęczowej afery uderzyła mnie nagle straszna niekonsekwencja myślenia, w którą sama wpadłam.

Spalenie tęczy można potraktować jako happening polegający na zniszczeniu dzieła sztuki. Happening, który ma obrazić i obraża. Obraża mnóstwo osób, które się z tą tęczą identyfikowały, obraża ich wartości i poglądy, z którą tęcza była łączona i których była obrazem.

Markiewicza o swojej pracy mówił: „Gdy wszedłem do kościoła w Warszawie i zobaczyłem ludzi modlących się do wyrzeźbionego niby-boga, przeżyłem szok. Do pracy, w której pieszczę Chrystusa, motywowała mnie chęć obrazy tego, co nie jest Bogiem. I mimo wszystko jest to praca religijna - o uwielbieniu Boga” Czyli jego instalacja z założenia też ma obrażać. Obrażać obraz. Obraz za którym stoją wartości wyznawane przez miliony osób.

Moim zdaniem tożsame.

I każdy ma prawo poczuć się obrażony i się temu sprzeciwić. Można włożyć w tęcze kwiatek. Można modlić się w muzeum.

Tylko jedno jest wyrazem zacofania, a drugie postępu…

Ale i tak staram się nie obrażać, bo gdy byłam mała, moje fochy mama zawsze kwitowała zdaniem, że obrażają się tylko służące, albo baby z magla… A ja przecież chciałam być księżniczką.

 
Napisanie długiego tekstu zawsze było dla mnie problemem. Osiągnięcie wymaganego minimum, dwunastu stron znormalizowaną czcionką, było dla mnie nieopisana męczarnią.
Duuuużo słów. 
Wiecej słow. 
I jeszcze trochę słów. 
A język literacki i naukowy.
Duuuużo trudnych słów.
Zdania wielokrotnie złożone.

Tam zdania tak pięknie proste.
Zawsze wiedziałam, że kultury pierwotnie oralne są mi bliższe. Zdania są krótsze i prostsze. Trudniej się pogubić.

Kiedy czytałam ostatnio polemiki między wierzącymi i niewierzącymi (a raczej kontrwierzącymi) blogerami, to zasmucił mnie poziom tej dyskusji. Nie chodzi mi o to, że był chamski i niekulturalny, bo nie było wcale tak źle. Nie chodzi o to, że był prostacki czy tandetny, bo nie był. Był bardzo… intelektualny. Było tam dużo trudnych słów, mądrych argumentów, sprytnych chwytów retorycznych, prześciganie się w umiejętności logicznego łączenia faktów. Erystyczny majstersztyk.

Od nadmiaru słów zwykle miesza mi się w głowie. Co chwilę, z każdą nową informacją, muszę na nowo definiować swoje opinie, poglądy i wartości. Gubię się pomiędzy polemikami i dyskusjami… nigdy nie mogę być pewna tego co myślę, bo za sekundę dostanę nową informacje i będę musiała zbudować mój światopogląd od nowa. A słowa, za każdym razem zmieniają znaczenie, nie są jak cegły z których możesz zbudować swój swiat, są raczej jak mąka, która okazuje się być gipsem, albo sól, którą właśnie posłodziłeś herbatę…

A przeciez tak miało się równać tak, a nie – nie

Ale złapałam się na tym, że przecież ja też taka chcę być. Chcę znać dużo rzadko używanych słów ze słownika wyrazów obcych. Chcę być elitą intelektualną. Chcę być biegła w słownych potyczkach. Chcę być oczytaną erudytką. Chcę być wykształcona. Chciałabym posiadać argumenty nie do odrzucenia, i powalać błyskotliwością mojego rozumowania. 

A On był prostym człowiekiem.
Uczeni w piśmie byli za to uczeni, a saduceusze byli inteligentni.

Tylko czy można po prostu napisać:  „Kwiat jest piękny, bo jest piękny, a kupa śmierdzi, bo jest kupą.” ? Przecież trzeba napisać minimum 12 stron, by wypocić na końcu z trudem sklecone zakończenie: „Trudno jednoznacznie określić, czy to kupa jest piękna czy kwiat śmierdzi. Zależy to od indywidualnego spojrzenia i konkretnego kontekstu obyczajowo kulturowego. Tak kwiat jak i kupa są subwersywne wobec swoich paradygmatów.”

* hasło Koń z pierwszej polskiej encyklopedii autorstwa Benedykta Chmielowskiego

    Ja

    Jestem małym dziwnym stworkiem. Mam włosy na głowie i dwadzieścia palców. Nie wiem po co tu jestem. Zastanawiam się...

    Archives

    November 2013

    Categories

    All